czwartek, 28 maja 2015

Noc poślubna morza i nieba

Przenikania się ciąg dalszy w odsłonie wazonowej.
Brzmi enigmatycznie? Intrygująco, choć odrobinę? Powinno. Mamy przyjemność przedstawić kolejny rarytas artystycznej ceramiki, która łączy nieprzeciętne piękno z domową funkcjonalnością. Perłowe, lekkie jak obłok, mieniące się szlachetną kością słoniową barwy tworzą niesamowity i zaskakujący duet z turkusem przypominającym morską toń, tajemniczą, głęboką, niezbadaną. Jeśli dorzucić pocałunek promienia słońca mamy gotową, artystyczną ucztę postrzegania.
To jak podglądanie nocy poślubnej morza i nieba.

Zestaw w pełniej krasie


Zależnie od promienia słońca, turkus wygląda inaczej.



W naturalną-nienaturalną mozaikę turkusu można patrzyć godzinami.








wtorek, 21 kwietnia 2015

Wazon naturą malowany

Po dłuższej przerwie spowodowanej raczej trudnościami natury fotograficznej niż brakiem natchnienia, z dumą prezentujemy pierwszą odsłonę cyklu wazonowego. Poniżej przedstawiona ceramika jest autorstwa Kasi, która eksperymentowała z gliną lejną i szkliwami. Efekty są zachwycające, jak sami możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej. Jako zadeklarowany daltonista a poza tym prosty mężczyzna, nie znam wystarczającej ilości nazw kolorów, które udało się uchwycić artystce. Barwy przenikają się i łączą tworząc nieprzeciętne, niesamowite wzory. Ściekające pod wpływem temperatury szkliwo łączyło się z innym, rozpływając się bądź napływając na nie. Wazon jest całkowicie gliniany -choć wygląda na metalowy.


Zaryzykujcie zbliżenie, zobaczcie jak przenikają się barwy


Wazon prezentuje się wspaniale z odrobiną tkaniny pod nim


Zerknijcie do środka - niesamowite, prawda?


Naturą malowane, jeśli mogę tak powiedzieć.


Wazon w pełnej okazałości.

czwartek, 19 marca 2015

Wiosenne słońce w biżuterii

Skoro wiosna coraz wyraźniej poczyna sobie za oknem, my także pozwolimy sobie na wiosenne klimaty. Podzielcie się opinią co sądzicie o tym naszyjniku? Róża jest sama w sobie wdzięcznym tematem, jest dodatkowo ulubionym motywem w ceramicznej biżuterii Kasi. Dopracowała ozdobę do perfekcji, łącząc estetykę  z praktycznością, by różyczka mogła cieszyć oczy i pasować do praktycznie każdego stroju. Naszyjnik może być też strojem... o, poniosło mnie. W każdym razie, ozdoba ta ma proste, ale bardzo funkcjonalne oczko, przez który można przewlec sznur, rzemyk, metalowy łańcuszek czy obręcz. Dzięki temu wprawne kobiece dłonie mogą dopasować różyczkę do ubioru. Taki naszyjnik nadaje się idealnie na wyjście ze znajomymi, szczególnie jeśli jest słońce, które wydobywa zaklętą magię w ceramice. Oceńcie sami i porównajcie z inną biżuterią, którą prezentujemy na naszym blogu - www.artystycznaceramika.blogspot.com.




wtorek, 10 lutego 2015

Tęcza zaklęta w szkle

Tym razem prawdziwe arcydzieło! A jeśli arcydzieło, to wiadomo, że autorką jest Kasia. Spójrzcie tylko na te miseczki do dipów, orzeszków, past wszelakich, albo na pierścionki, kolczyki i spinki do włosów, które zawsze się gubią. Jest ich cały zestaw, pasujących do siebie.
Wykonane są z grubej gliny szlikierowej, czyli zawierającej wyraźne drobinki, dzięki czemu wyglądają jakby obsypano je kryształkami kwarcu. Nieregularne granice skrywają idealnie płaskie wnętrze, pełen zachwycających barw, które można porównać wyłącznie do tęczy czy pawiego przepychu. Spójrzcie tylko, jak niesamowicie szkło stopiło się, tworząc geometryczne wzory. Wnętrze miseczek (niewielkich, średnica ok. 10-15 cm) wygląda jak środek kamienia szlachetnego, które można oglądać na wystawach. Z zewnątrz niepozorne, w środku... niepowtarzalnie zachwycające!

Niepozorne na zewnątrz, zachwycające wewnątrz


Zbliżenie na kryształy topionego szkła



Drobiny kwarcu na ściankach dodają tylko uroku


Piękne - jak kwiat


Tylko natura i ręka Kasi może TEGO dokonać



poniedziałek, 2 lutego 2015

Biżuteria sprzed tysiąca lat

Miesiąc pod znakiem biżuterii ceramicznej trwa nadal - tym razem jestem ciekaw Waszych opinii na temat tej pięknej kolii wieloczęściowej, dwukolorowej, szkliwionej z połyskiem, z misternym wzorem. Wspaniale prezentuje się na każdym dekolcie, niezależnie czy ubranym, czy nie. Pasuje do stroju wieczorowego i do stroju na spotkanie towarzyskie.
Wzór, owe zawiłe, misterne linie przypomina zdobienia średniowiecznej biżuterii. Przyciągnie uwagę, gwarantuję. Prosty sposób zawieszenia naszyjnika (zawinięte oczko) pozwala dopasować naszyjnik wedle gustu i potrzeb, a przy tym utrzymuje kolię w miejscu. Elementy nie wykrzywiają się, ani nie odwracają się, tylko są stabilnie osadzone z lekkim luzem, by dostosowały się do układu ciała czy ubioru.

Kolia w pełnej krasie

Zbliżenie na detale

Kolor nie jest krzykliwy, pasuje do każdego stroju.

Okazale się prezentuje, prawda?

wtorek, 27 stycznia 2015

Naszyjnik różany

Ten naszyjnik różany nie jest wykonany z metalu, choć na taki wygląda. Jest to ręcznie wykonana ceramika. Każdy płatek został ulepiony, żaden element nie był kupiony, żaden nie powstał fabrycznie. Prezentują się pięknie na dobrze dobranym rzemyku, sznurze, albo metalowej obręczy. Zawieszki mają funkcjonalne oczka - zajęło nam trochę czasu, by znaleźć najlepsze rozwiązanie - przez które można przewlec taki naszyjnik, jaki chcemy mieć. Ale dopóki nie nałożycie go na szyję, dopóki nie dopasujecie do stroju z odpowiednim dekoltem, nie zobaczycie jego prawdziwego piękna. Póki nie założycie go, nie zobaczycie też spojrzeń koleżanek i nie usłyszycie pytań - skąd to masz?



Metaliczne różyczki na jedwabnym posłaniu


Prezentują się jeszcze lepiej na kobiecym dekolcie.


Pięknie mienią się w promieniach słońca i w błysku sztucznego oświetlenia

sobota, 10 stycznia 2015

Gra o jadło, czyli kolejne przepisy z "Uczty Lodu i Ognia"

Nasze ostatnie przygody z kulinariami naprawdę przypominały fabułę "Gry o tron". Uzbrojony w książkę kucharską "Uczta Lodu i Ognia", autorstwa dwóch fanek prozy George'a R.R.Martina, którego nie muszę chyba przedstawiać, przystąpiłem do pichcenia. A raczej, wykonałem kolejny krok na długiej i wyboistej drodze do zdobycia Kulinarnego Żelaznego Tronu. Tym razem, w pierwszej linii stanęła w szranki Kasia.


Do dzisiejszej wariacji kulinarnej bardziej niż ceramicznej zainspirował mnie kulinarny ale nadal artystyczny blog Lucy w niebie. Polecam zajrzeć, bo zawiera niebagatelne przepisy.


Tym razem, zaplanowaliśmy placki buraczane i przepiórki w elżbietańskim sosie maślanym. Pierwsze rozeznanie kulinarnym bojem przyniosło zaskoczenie, całkiem niemiłe. Odnieśliśmy wrażenie, tak na zdrowy rozsądek czytając przepisy, że czegoś w nich brakuje. Poważnie. Zrzuciłem to na karby chronienia tajemnicy kucharskiej nawet w książce kucharskiej.

Plackami zajęła się w całości Kasia. Ja byłem jej siłą napędową i źródłem frustracji. W sumie ile można słuchać marudzenia faceta "jestem głodny, długo jeszcze?" Ale Kasia jest ostoją spokoju, nawet jeśli coś idzie nie tak. Z plackami coś szło nie tak. Czuliśmy się jak wojska Północy prowadzone przez Roose Boltona na spotkanie armii Tywina Lannistera, nieświadomi, że stąpamy ku poważnym kłopotom. Ciężko jest złączyć składniki, które się nie chcą ze sobą złączyć. Może za "kałużą", gdize mieszkają autorki książki kucharskiej mają inne buraki? Nasze nie chciały się zlepić w pożądaną konsystencję. Przez myśl przeszło, że zamiast placków będą podsmażane buraczki. W przepisie darmo szukać bowiem jajka. Ale skoro placki buraczane miały i mają przypominać ziemniaczane, to trzeba było zaryzykować i improwizować. W sumie, na tym polega odwaga kulinarna.

Dołączenie jajka do boju zmieniło bieg kulinarnej historii.

Placuszki są genialne - delikatniejsze niż ziemniaczane, lekko słodkawe, chrupiące, nie nasiąkają tłuszczem, więc są lekkie i nawet po zjedzeniu kilku miałem ochotę na więcej. Zdecydowanie polecam. Wystarczy zetrzeć na tarce buraki (przynajmniej 2szt, ale porcję można powiększyć wedle uznania), dorzucić posiekaną cebulkę (szalotkę, albo co jest pod ręką) i po szczypcie soli oraz pieprzu. Wymieszać - i albo dodamy jajko, albo nie dodajemy jajka, zostawiamy na sitku, by mieszaninę odcedzić (ok. 1 godziny). Nie polecam czekania, wbijcie jajko. Na patelni rozgrzanej topimy trochę masła lub lejemy oliwy i smażymy placki z obu stron. Ciężko powiedzieć jak długo, bo placuszki są cudownie wilgotne i delikatne, więc sprawiają wrażenie niedosmażonych aż je spalimy :) - ale polecam potraktować je cierpliwością na patelni po 3-5 minut z każdej strony, aż się ładnie zarumienią. I gotowe. I szczerzymy ząbki ze zwycięstwa w potyczce.



replika czaszki smoka Targaryenów własnego autorstwa

O ile z plackami buraczanymi było trochę zaskoczeń, o tykle druga część planu przebiegła tak, jak miała.
Przepiórki w Polsce są pod ochroną, ale cyklicznie pojawiają się w atrakcyjnej cenie mrożone tuszki w sklepie reklamowanym przez dwóch kucharzy. Do najedzenia się przez dwie osoby, wystarczy opakowanie zawierające 4 sztuki. Jeśli planujemy danie jako degustacja, to przepiórka na głowę wystarczy. Prócz tych drobnych ptaszków  potrzebujemy jabłko, masło, sól  i czarny pieprz, a łyżka miodu tez nie zawadzi.

Jabłko trzeba pokroić na ćwiartki i wsunąć do brzuszków rozmrożonych, umytych, wytartych do sucha tuszek. Jak się nie mieści, to nic na siłę - podzielcie jabłko na ósemki. Tak nafaszerowaną przepiórkę najlepiej związać, by skrzydełka były pod nóżkami, a nóżki były przygięte do korpusu. Dzięki związaniu, podczas pieczenia te chudziutkie kończyny nie spalą się. Teraz musimy potraktować mięsko marynatą. Jako marynatę stosujemy elżbietański sos maslany, który moim zdaniem jest jednym z najsmakowitszych wymysłów w kuchni.
Robi się go takugotowane na twardo żółtko, rozciera się przez sitko i łączy z łyżeczką białego wina (można rozetrzeć widelcem, ale uważajcie na grudki), potem połączyć w rondelku z 1/2 szklanki wina białego (polecam wybrać smakujące wam, bo aromat wina będzie wyczuwalny), z 1/4 kostki masła oraz łyżką soku z cytryny. Należy go podgrzewać na wolnym ogniu, aż lekko zgęstnieje (20 minut, jak nic). Sos można lekko osolić.
Tak więc, wkładamy przepiórki do worka foliowego, zalewamy sosem - idealnie jeśli zostawimy je na noc. Jeśli nie mamy czasu, to przynajmniej na godzinę na stole, czy blacie kuchennym, w temperaturze tzw. pokojowej.
Piekarnik rozgrzać do 220 stopni, nie jest to żar smoczego ognia, ale ostrożnie, byście się nie poparzyli. Przepiórki  układamy piersią dumnie wyprężoną ku górze, nacieramy jeszcze trochę masłem, solą i pieprzem, a marynatę przelewamy do rondelka, by po podgrzaniu znowu zgęstniała. Można dosłodzić łyżką miodu, można, nie trzeba. Przepiórki sobie leżą w brytfance, albo na blasze i gdy sos się nagrzeje i zagęści, polejcie nim po przepiórkach. Najelpsze są do pieczenia aluminiowe, głębokie tacki, dzięki którym mięso się ładnie piecze i nie wysycha, a sos nie wypływa tam, gdzie byśmy nie chcieli. Piec należy przynajmniej 10 minut, aż soki wypływające  z mięsa będą żółte. I pora na szczerzenie ząbków.

  

Do środka mieści się świeczka.

 Przepiórki są daniem idealnie nadającym się na wywieranie wrażenia. Podanie ich na półmisku, na posłaniu z rukoli, udekorowanej winogronami powoduje określone reakcje - rozszerzenie oczu, zamarcie rozmowy, wyraźnie wzmożoną pracę śliniawek. Nieśmiali będą onieśmieleni, głodni jeszcze bardziej głodni. Sos elżbietański jest arcydziełem smakowym, ale co najważniejsze, wcale nie wymaga ogromnych nakładów pracy. Szczerze mówiąc, nie wymaga wysiłku. Wiem co mówię, jestem facetem, który słyszał o pojęciu cierpliwość, ale traktuje tę cechę jak UFO. Przepiórki są - dla osób, które mają z nimi dopiero pierwsze doświadczenia - niesamowitym zaskoczeniem. Malutkie to, wielkości pięści. Samo włożenie ćwiartki jabłka do brzuszków było wyzwaniem! Ale rumiana skórka, spieczona masłem jest niezwyczajnie apetyczna. Idealnie pasuje do niej kieliszek wina, albo czegoś mocniejszego - koniecznie z kieliszkach, które można obejrzeć na naszym blogu: artystycznaceramika.blogspot.com.


Przepiórki w pełnej okazałości